Zdjęcie okładkowe dla Napiszesz książkę? Grozi Ci mandat - jeśli zapomnisz o egzemplarzu obowiązkowym

Napiszesz książkę? Grozi Ci mandat - jeśli zapomnisz o egzemplarzu obowiązkowym

Stan prawny tekstu:

Dziewiętnasty maja 1780r. był dla mieszkańców Nowej Anglii mrocznym dniem. Bardzo dosłownie mrocznym: pożary lasów w kanadyjskiej prowincji Ontario były tak potężne, że dym spowodował całkowite zaćmienie słońca. Tego dnia świece musiały być palone już w południe, a samo zjawisko zaczęło ustępować dopiero kolejnej nocy. Ciemności sięgały od Portland (Maine), na północy aż do New Jersey na południu; objęły także część pobliskich prowincji Kanadyjskich. Jak pisał Samuel Williams, profesor uniwersytetu w Cambridge, “Ta nadzwyczajna ciemność zaczęła się pomiędzy godziną 10 a 11 i nie ustała do połowy następnej nocy”. Jeden z czytelników w liście do wydawcy Continental Journal, opublikowanym niespełna tydzień po tych wydarzeniach, relacjonował:

W czasie największej ciemności część ptactwa grzebiącego udała się na swoje grzędy; koguty piały, odpowiadając sobie nawzajem, tak jak to zwykle robią w nocy; bekasy, które są ptakami nocnymi, gwizdały tak, jak robią to tylko w ciemności; żaby skrzeczały - Krótko mówiąc, w południe panował nastrój północy.

Te niesamowite, a dla wielu współczesnych - przerażające, wydarzenia zostały później nazwane dniem ciemności Nowej Anglii.

Nie wiem, czy posłowie obradującego w tym samym roku na ziemiach polskich sejmu słyszeli cokolwiek o wydarzeniach w odległym nowym świecie. Możemy się domyślać, że raczej nie - były to wciąż czasy, gdy komunikacja była co najwyżej tak szybka, jak pędzący jeździec konny, czy też płynący przez ocean żaglowiec; pierwsza forma szybkiej, niemal natychmiastowej, komunikacji - telegraf - miała się pojawić po raz pierwszy niemal pół wieku później. Zresztą, nawet gdyby cokolwiek o tym wiedzieli, raczej nie wpłynęłoby to nijak na uchwaloną wtedy konstytucję (tak nazywano wówczas większość ustaw sejmowych) - Konstytucję Sejmu Walnego Ordynaryjnego Sześcioniedzielnego. A to właśnie o tym akcie - i jego następcach - będzie ten tekst; a do tematu pożarów i dni ciemności… już nie wrócimy.

Czym jest egzemplarz obowiązkowy?

Ale zanim zabiorę się za omawianie konstytucji sejmowej z XVIII wieku, najpierw wypadałoby wyjaśnić czym jest ten egzemplarz obowiązkowy. Aktualnie reguluje to jedna z krótszych ustaw, jakie zdarzyło mi się w ostatnim czasie czytać: Ustawa z dnia 7 listopada 1996 r. o obowiązkowych egzemplarzach bibliotecznych. Idea opisana jest w artykule 3, ust. 1:

Wydawca, który udostępnia publicznie egzemplarze publikacji na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej lub za granicą, obowiązany jest do nieodpłatnego przekazania uprawnionym bibliotekom liczby egzemplarzy publikacji (egzemplarze obowiązkowe), określonej w art. 5 ust. 1-3.

Ratio przepisu jest bardzo szlachetne. Poprzez wprowadzenie takiego nakazu ustawodawca upewnia się, że cały istniejący dorobek literatury polskiej zostanie zachowany dla przyszłych pokoleń, oraz pozwoli im na zrozumienie naszych czasów takimi, jakimi zostały one uchwycone w publikacjach; zarówno literaturze wysokiej i czasopismach naukowych, ale także w najtańszych romansidłach i erotykach. Kultura niska, wysoka - wszystko to ma swoje miejsce, wszystko to może być pewnego dnia bezcenne dla badaczy przeszłości.

W poprzednim zdaniu użyłem słowa “publikacje”. Bo też i jest to dość kluczowe w kontekście ustawy: obowiązek deponowania egzemplarza obowiązkowego dotyczy nie tylko książek, ale także czasopism, gazet, broszur, a nawet… ulotek. Jak bowiem wskazano w art. 2 - Przez określenie “publikacja” należy rozumieć dzieła zwielokrotnione dowolną techniką w celu rozpowszechnienia. Definicja jest szeroka - może nawet zbyt szeroka, i potencjalnie prowadząca do pewnych… dziwnych wniosków - o tych może jednak kiedy indziej. Intencja jednak jest jasna - prawodawca wyraźnie chciał się zabezpieczyć na okoliczność zbytniej fantazji rodaków w omijaniu przepisów, ale też… na przyszłość - tak szerokie sformułowanie niemal na pewno obejmie nawet bardzo futurystyczne “publikacje”, czymkolwiek by nie były i jakkolwiek by nie wyglądały.

Uprawnionymi bibliotekami są przede wszystkim Biblioteka Narodowa w Warszawie, oraz Biblioteka Jagiellońska w Krakowie, jednak w zależności od nakładu, obowiązek może dotyczyć również innych bibliotek - o szczegółach mówi rozporządzenie w sprawie wykazu bibliotek uprawnionych do otrzymywania egzemplarzy obowiązkowych poszczególnych rodzajów publikacji oraz zasad i trybu ich przekazywania.

Co ciekawe, obowiązek dotyczy również filmów i seriali - jednak tutaj egzemplarze obowiązkowe należy przekazywać do Filmoteki Narodowej.

Obowiązek nie byłby pełny, gdyby brakowało sankcji za ignorowanie go. I faktycznie, w art. 8 pojawia się nowe wykroczenie:

  1. Kto uchyla się od obowiązku przekazania uprawnionej bibliotece lub państwowej instytucji kultury wyspecjalizowanej w zakresie ochrony narodowego dziedzictwa kulturalnego w dziedzinie kinematografii, o której mowa w art. 28 ust. 1 ustawy z dnia 30 czerwca 2005 r. o kinematografii, egzemplarza obowiązkowego, podlega karze grzywny.

Czy ktoś był kiedykolwiek ukarany za wykroczenie zignorowania ustawy?
Wedle mojej wiedzy, i na podstawie poszukiwań: nie.

Historia

Na początku wspomniałem już o konstytucji sejmowej z 1780 roku. Faktycznie, jest to prawdopodobnie pierwszy akt prawny w Polsce, który nakładał tego rodzaju obowiązki. Na świecie jednak nie było to żadna nowość, a wręcz można powiedzieć, że byliśmy nielicho spóźnieni. Taka Francja, niechby - która w Polsce była przecież od zawsze bardzo “modna”, i z której wielu możnych starało się czerpać garściami - wprowadziła obowiązek depozytu obowiązkowego już w 1537 roku. Nieco później, bo w 1610, dołączyła do niej Anglia - a potem to już poszło, Szwecja, Rosja, Dania…

Konstytucja sejmowa tematyce egzemplarza obowiązkowego nie poświęciła zbyt wiele miejsca (zwłaszcza w porównaniu do ilości regulacji dotyczących zarządzania majątkiem). Mamy oto bowiem dwie, niezbyt długie sekcje, niemal identyczne, dotyczące odpowiednio Rzeczpospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz sankcji:

Fragment konstytucji sejmowej

Powiększenie Biblioteki Publicznej.

ABY tak chwalebne, i najoczywiściej przekonywające każdego o pożyteczności dla całego Narodu Dzieło, Ufundowanie Załuskich Biblioteki Publicznej Rzeczypospolitej, w Mieście Warszawie Rezydencji Naszej, którą pod Rząd Komisji Edukacyjnej na zawsze oddajemy, nieupadało, i owszem pomnożone było, stanowiemy, aby odtąd Drukarniom w Krajach Rzeczypospolitej żadnej Księgi w Kraju wyszłej, i wyjść mającej nie wolno było sprzedawać, dopokiby zaświadczenia nie było od Komisji Edukacyjnej o oddaniu przerwszego Egzemplarza do tejże Biblioteki. Ktore to zaświadczenia Komisja Edukacji trudnić niepowinna. A co się tycze Prowincji…

Drugi fragment konstytucji sejmowej

…W.Ks.Lit. stanowiemy, aby podobnież wszelkie Drukarnie w Powinicji Lit. oddawały jeden egzemplarz wychodzącego z Drukarni Dzieła do Biblioteki Wileńskiej. A ktoby się ważył niedopełniwszy tej Kondycji przedawać, zapozwany bądź przez Instygatora na rzecz Funduszu Edukacji czyniącego, bądź przez zawiadującego Biblioteką; Komisji Edukacyjnej ma się sprawić, i będąc o tym przekonany, wszystkie Egzemplarze niesprzedane, i pieniądze wzięte za sprzedane dla tej Biblioteki na kupienie książek podpadać mają.

Jak widać więc, kary za złamanie nakazu były dużo bardziej dotkliwe niż dzisiaj.

Mimo mających wkróce nadejść kolejnych rozbiorów, a w końcu zniknięcia na 123 lata Polski z mapy świata, prawo o egzemplarzach obowiązkowych na ziemiach RP, co ciekawe, obowiązywało i obowiązuje praktycznie bez przerw aż do dzisiaj. W każdej kolejnej formie ustrojowej, i w każdym zaborze, funkcjonowały wtedy już podobne przepisy; różniły się ewentualnie tylko biblioteki-depozytariusze, oraz oferowane sankcje.

Czy to prawo ma wciąż sens?

Niedawno zżymałem się na archaiczne, i nieprzystające do rzeczywistości przepisy zakazujące lockpickingu, rodem sprzed stu lat. Z pewnością więc nie mam innej opcji, jak tylko skrytykować przepisy rodem sprzed dwustu pięćdziesięciu lat?

Otóż… nie. To moja strona, i mam tyle opcji, ile tylko mam ochotę mieć :) W tym przypadku uważam, że obowiązek wciąż ma sens, i prawdopodobnie sens będzie mieć zawsze, tak długo jak istnieje Rzeczpospolita, tak długo jak istnieje ludzkość. Ten obowiązek jest bowiem dość szczególny: nie chodzi o zysk państwa, nie mówimy o podwyżce podatków, cięciu świadczeń, zwiększeniu pensji posłów i senatorów etc.; cała idea tej normy polega na tym, by zadziałać na rzecz przyszłych pokoleń. Pomijając nawet pewną… romantyczność tej idei, w państwie na co dzień rządzonym od afery do afery, w którym wyborcy coraz częściej okazują się mieć pamięć złotej rybki, a planowanie czegokolwiek w perspektywie dalszej niż koniec aktualnej kadencji urasta do rangi wyjątkowo osobliwego dziwactwa… trzeba docenić tego typu przebłyski dalekowzroczności.

Co jakiś czas tu i ówdzie, zazwyczaj na stronach, forach czy grupach branżowych odpala się na nowo oburzenie pomniejszych wydawców na koszty, na jakie są narażani, oraz postulaty zmiany. Uważam jednak, że w tym konkretnym przypadku koszty wcale nie są olbrzymie, za to korzyści społeczne - dla przyszłej RP - nieocenione.

I choć niektóre przepisy mogłyby zostać urealnione, po blisko 30 latach funkcjonowania bez zmian - jak np. umożliwienie pomniejszym wydawnictwom na spełnianie obowiązku poprzez wysłanie egzemplarza cyfrowego - to co do zasady myślę, że przepis powinien zostać.

Co do zasady. Wkróce - o ile moje poszukiwania dadzą taki efekt, na jaki się aktualnie zanosi - druga część tego tekstu, o zdecydowanie bardziej bezsensownej stronie obowiązków związanych z egzemplarzem obowiązkowym. :)